Podziel się wrażeniami!
Dzisiaj nie będzie o filtrach polaryzacyjnych, ani o statywach, czy o programach do zdjęć. Dzisiejsze rozważania chciałbym poświęcić nie temu, jak fotografować, a temu, jak odnosimy się do głównego celu naszego fotografowania - do zdjęć - gdy już zaistnieją. Bo, aby osiągnięty cel nie uleciał do Krainy Niebytu, powinniśmy mieć świadomość, jak go przed tym uchronić.
Sentyment
Lubimy fotografować. To założenie poczyniłem nieco na wyrost, zakładając, że skoro ktoś dysponuje aparatem fotograficznym, to nie po to, aby ten leżał bezczynnie na półce. A zatem fotografujemy wydarzenia, które naszym zdaniem są ważne, fotografujemy bliskie nam osoby, uroczystości rodzinne, chwile z wakacji, czy urlopowych wypraw. Fotografujemy piękno Natury, w jej formach małych i wielkich. I piękną zabytkową architekturę…
Nie żałujmy miejsca na karcie pamięci! Te fotografie zostaną dla nas i dla przyszłych pokoleń. Z mojego dzieciństwa mam tylko kilkadziesiąt fotografii. Ale dzięki setkom zdjęć, moje wnuki dzisiaj wiedzą, jak wyglądali ich rodzice, gdy ci byli mali. I także moje wnuki, moich rodziców nie znały nigdy inaczej, niż właśnie z fotografii. Tak, jak i ja dzięki zdjęciom wiem, jak wyglądał mój pradziadek, który urodził się na początku XIX wieku. Dziś dziękuję w myślach tym, którzy w tamtych czasach, gdy fotografia był przedmiotem ekskluzywnym, nie żałowali wydatku na fotografa. Tych zdjęć nie mam wiele. Ale muszą wystarczyć, choć są tak nieliczne, czasem pojedyncze. Są jak rodzinne relikwie. I to one, i im podobne, zapoczątkowały we mnie myśl o cyfrowym albumie, aby móc je w rodzinie upowszechniać, aby uchronić od zapomnienia wizerunki przodków oraz chwile minione. Hasło Sony – Play Memories – swoim brzmieniem także wyraża tę myśl.
Zamysł na ten wpis przyszedł mi do głowy po tym, jak porównałem swoje zdygitalizowane dotychczas zbiory pochodzące z czasów fotografii tradycyjnej, do tych z epoki cyfrowej, patrząc jednocześnie, z jakich lat pochodzą. Przy czym dygitalizacja nie dobiegła jeszcze końca. I aby nieco przybliżyć Czytelnikowi skalę problemu dodam, że fotografie z epoki „negatywowej”, obejmującej w moich zbiorach 145 lat, zajmują na dysku niespełna 3 GB, co w aspekcie liczby zdjęć stanowi ok. 4% całości. Gdy tymczasem z ostatniego piętnastolecia pochodzi ok. 600 GB.
I skonstatowałem - a nie jest to żadne odkrycie epokowe - jak bardzo zapis cyfrowy, po pierwsze wyzwolił nas z ograniczeń ilości klatek na filmie, a ponadto, jak wielką jest siłą napędową dla produkcji, np. co raz to pojemniejszych dysków komputerowych. Choć oczywiście pewna część fotografujących, mimo dołączenia do grona użytkowników aparatów cyfrowych, nadal lubi grzebanie w tradycyjnych albumach i wkleja swoje ulubione fotki, choć niektórzy korzystają z albumów, gdzie zdjęcia się wsuwa pod folię. To miłe dla niektórych zajęcie jest po prostu jeszcze jednym sposobem na wspominanie dobrych chwil. Znam taką osobę i pomagam jej w zdjęciach cyfrowo, więc wiem, że ona potem ogromnie się cieszy, gdy zasiada do swoich wklejanych robótek.
Patrząc na wielkość matryc sprzed lat i obecnych, widać wyraźną różnicę. Matryca mojego pierwszego „cyfraka” miała 0,3 Mpx, a dzisiejszego 24 Mpx. Mój pierwszy komputer z roku 1995 miał dysk 525 MB. Dziś największy z moich dysków ma 4 TB. Rosną nie tylko pojedyncze cyfrowe zdjęcia, stając się coraz „cięższymi”, ale rośnie ich liczba. Karty pamięci, które zastąpiły film 35 mm, też są coraz bardziej pojemne. Nie muszę już oglądać się na ilość klatek na negatywie, których maksymalnie było kiedyś 36, a na wakacje zabierałem aż… dwa filmy. Dziś, na wycieczce, czy urlopie, seria zdjęć leci w setki, a bywa, że tysiące. I jak się potem, po latach, w tym nie pogubić?
Porządek
Czasem mam okazję zajrzeć do czyichś komputerowych zbiorów zdjęć. Nie bywa to często, ale tych kilka przypadków ostatnio kazało mi ponownie zastanowić się nad kwestią, wg jakiego klucza ktoś (a akurat dotyczyło to osoby z rodziny) przechowuje zdjęcia. Dysk, na którym je trzymano był zbiorem różnie nazwanych katalogów, bez żadnego porządku. Najczęściej nazwą zdjęcia były tylko numery generowane przez system aparatu. A gdy do katalogu wrzucono zdjęcia z kilku aparatów, to każdy z nich miał własne, odmienne od pozostałych sygnaturki. Taki nieco groch z kapustą. I żadnej systematyki, żadnej chronologii.
Zapewne temu komuś to wystarczyło - i nawet, gdy chciał mi coś pokazać, wyszukiwanie nie trwało długo. W tym swoim zasobie miał chyba z kilka tysięcy zdjęć i poruszał się wśród nich nawet swobodnie. Ciekawe jednak, czy, gdy będzie miał sto tysięcy, to też tak swobodnie będzie się orientował: gdzie, co ma? A inni, gdy potem sami zechcą u niego coś znaleźć?
Każdy zatem, kto lubi i szanuje swoje zdjęcia, i ma ich wiele, a zamierza mieć ich jeszcze więcej, powinien zastanowić się nad ich organizacją. Aby nie mieszały się ze sobą, albo, aby je było łatwo wyszukiwać, gdy przyjdzie ochota na powspominanie czegoś z przeszłości. I warto pomyśleć o sposobie urządzenia zbioru, zanim ten rozrośnie się do monstrualnych rozmiarów.
Jak to zrobić? Jest wiele sposobów i każdy zapewne jest dobry, byle był przejrzysty, spójny i łatwy w obsłudze. I, aby służył ku wygodzie i przyjemności sięgania po wspomnienia. Gdyby wrzucić do Internetu zapytanie o programy do katalogowania, to zaraz otrzymamy szereg odpowiedzi. Można wybierać. Ale, czy znajdziemy to, co nam odpowiada naprawdę?
Ja nie znalazłem. Zauważyłem, że to, co czasem podawane jest w poradnikach, jako programy do katalogowania, to po prostu takie, czy inne przeglądarki. Ale jeden ze znanych programów, mających funkcje katalogowania, Picasa, długo indeksował moje zbiory, a w końcu zaczął proponować mi sposób organizacji ich prezentacji, który zupełnie mi nie odpowiadał. Nie rozumiałem sensu tworzenia jakichś nowych wirtualnych albumów, do których miałbym dodawać zdjęcia ręcznie, lub otagowane, które i tak znajdowały się już w odpowiednio poukładanych moją ręką katalogach dyskowego albumu. Zapewne znajdą się tacy, którzy jednak widzą w tym sens, ale ja go nie widziałem. I od tamtej pory zaniechałem szukania czegokolwiek do katalogowania, bo wystarczy mi to, co sam stworzyłem.
Wymyśliłem więc koncepcję opartą w gruncie rzeczy na tym, co posiada każdy, i co mu przynosi w systemie operacyjnym komputera menedżer plików: system katalogów i podkatalogów. Nic w tym nadzwyczajnego. Tego nie trzeba w ogóle instalować. W moim przypadku istotą pomysłu i źródłem jego powodzenia był mój własny system oznaczeń katalogów i plików. A przeglądarki do zdjęć, tak, jak używana przeze mnie FastStone Image Viewer, ale i inne podobne, bazują właśnie na systemowym zarządzaniu zawartością dysku. W systemach operacyjnych Windows, Linuks, czy MacOS, działa to na podobnych zasadach.
Katalogom głównym, znajdującym się w pniu drzewa albumu, nadałem sygnaturki odpowiednio je pozycjonujące i tę samą zasadę przeniosłem do wszystkich poziomów podkatalogów. Rdzeniem systemu jest podział zasobów nawiązujący do drzewa genealogicznego. Element kolejnego numeru, rocznika, czy miesiąca, w połączeniu z kategorią tematyczną, pozwala mi w przejrzysty sposób rozbudowywać i pozycjonować elementy systemu według aktualnych potrzeb. Poszczególne zdjęcia przyczepione są do katalogów swojego piętra. Moje zdjęcia są, jak żołnierze w plutonach, kompaniach, batalionach i pułkach. Każde zdjęcie ma swoją niepowtarzalną sygnaturkę, nadawaną w trybie masowej zmiany nazw plików(u mnie poprzez FastStone Image Viewer). I wiem, który „żołnierz” skąd jest, gdyby się jakoś od swojej jednostki odłączył. I to już prawie wszystko.
Tematyczność, chronologia, pozycjonowane - stwarzają mi system, nad którym w pełni panuję i który jest modyfikowalny.
Czy trzeba naśladować mój system? Nie! Niech każdy uczyni, jak potrzebuje i chce. Ale dobrze jest mieć jakiś system, który rzeczywiście porządkuje zbiory, i który podlega jedynie granicom wyobraźni gospodarza. Nawet, jeśli to będzie jakiś program do rzeczywistego katalogowania, w którym wywołuje się potem wskazane kluczem otagowane pliki. Mnie nigdy nie chciało się bawić w tagowanie zdjęć, gdy były ich tylko tysiące, a tym bardziej teraz, gdy jest ich znacznie więcej. W moich amatorskich warunkach uważam to zdecydowanie za przerost formy nad treścią. Tagowanie pozostawiam więc profesjonalistom. Oni muszą. Ja, nie. Chociaż kto wie, może i jacyś fotoamatorzy ulegli czarowi tagowania?
Nie starałem się proponować jakiejś jedynie słusznej recepty. Bo nie w tym rzecz i zresztą chyba takiej nie ma. Próbuję jednak pobudzić Czytelników do zastanowienia się, jak najlepiej urządzić ten swój „ogródek”. Nie wątpię, że wielu fotoamatorów, którzy doceniają problem, ma już swój własny system, więc to, co tu przeczytali, będzie tylko jakby spojrzeniem przez płot do ogródka sąsiada. Będę się jednak cieszył, jeśli ktoś będąc na początku ścieżki da się zainspirować do stworzenia własnych rozwiązań.
Bezpieczeństwo
I na koniec trochę o aspekcie bezpieczeństwa. Jak się okazuje, ten aspekt nie występuje jedynie w odniesieniu do aparatów, matryc, czy optyki fotograficznej, ale dotyczy także bezpiecznej archiwizacji zbiorów cyfrowych. I w myśl zasady: być mądrym przed szkodą.
Dobrze jest zatem swoje cyfrowe zbiory chronić, a głównie duplikować. O tym, dlaczego, będzie mowa dalej. Do przechowywania kopii bezpieczeństwa rynek urządzeń komputerowych oferuje szereg różnych rozwiązań. Ale wszystkie one, tak, czy inaczej, opierają się na użyciu dodatkowych dysków. Czy to u siebie w domu, czy gdzie indziej, ewentualnie w jakiejś chmurze. Najprostszym zazwyczaj rozwiązaniem w domu są zwykłe zewnętrzne dyski USB. Te 2,5” są poręczniejsze, niż 3,5”, ponieważ są gabarytowo mniejsze i nie wymagają osobnego zasilacza. Kupując dysk przeznaczony na podstawowy, czy dodatkowy magazyn zdjęć, dobrze jest wyczuć wielkość swoich przyszłych potrzeb, tak na kilka następnych lat, aby za rok, dwa, nie okazało się, że dysk jest za mały.
W wymiarze minimalnym zasada bezpieczeństwa zasobów byłaby wyrażona symbolicznie, jako: 2+1. Czyli przechowywanie zdjęć na dwóch dyskach, przy czym jeden z nich powinien znajdować się w innej lokalizacji, czyli ogólnie mówiąc, poza domem. Ale np. 3+1 jest wariantem bezpieczniejszym niż 2+1. Ten cyfrowy sposób opisania wariantów bezpieczeństwa podejrzałem kiedyś w jakimś internetowym poradniku o bezpieczeństwie zasobów dyskowych i uświadomiłem sobie, że już sam od dawna tak właśnie praktykowałem.
Patrząc na nasze zasoby zdjęć, przede wszystkim powinniśmy pamiętać, że zapis cyfrowy nigdy nie jest w stu procentach pewny. Dysk, systemowy, czy zewnętrzny, może nawalić i wydobycie z niego zapisów może być bardzo trudne, albo wręcz niemożliwe. Przyczyną mogą być różne zdarzenia: zwykłe błędy samego nośnika, przepięcia w sieci, zalania, ewentualnie poważne uszkodzenia mechaniczne.
Zakłócenia w zasilaniu elektrycznym, mogące mieć destrukcyjny wpływ na elektronikę, występować mogą tam, gdzie sieci elektryczne są poważne zaniedbane i nie są prawidłowo konserwowane. Przy czym sieci naziemne są bardziej potencjalnie narażone na zjawiska atmosferyczne, niż podziemne. Dobrze jest w domu stosować specjalne antyprzepięciowe listwy zasilające stanowisko komputerowe.
Ponadto dobrym zabezpieczeniem dla dysku USB może być odłączanie go od komputera w czasie dłuższej bezczynności takiego dysku. Ale niezależnie od tego, skąd i jakie zagrożenia by nie przychodziły, to i tak potrzebny jest drugi dysk. Gdyby jednak kiedyś zagrożeniem miał być impuls elektromagnetyczny EMP, to oprócz odłączenia, dysk powinien być także ekranowany. Jednakże kwestie związane z EMP wykraczają poza ramy tego wpisu.
Ale gdyby, czego nikomu nie życzę, nieszczęśliwie trafił się pożar, lub włamanie, to posiadanie nawet dwóch dysków, ale tylko w domu, czyli formuła 2+0, niczego nie zabezpiecza. I dlatego na ten typ zdarzeń zabezpieczeniem jest inna lokalizacja dla jednego z dysków. Czy będzie to dysk u kogoś, czy chmura, to już kwestia wyboru użytkownika. Lecz trzeba mieć świadomość, że każdy ze sposobów ma swoje ograniczenia - i odpowiednio wybrać.
Dyski twarde typu talerzowego HDD (wciąż tańsze od SSD), jako zapasowe magazyny są bardzo dobre, ale dla pewności należy je monitorować. Okresowo można je sprawdzać np. darmowym programem CristalDiskInfo (obecnie w wersji 8.6.1). W razie pierwszych sygnałów alarmowych mamy przeważnie jeszcze czas na reakcję. Nie chcę już w tym miejscu bardziej rozwijać kwestii monitorowania dysków, ale Internet z całą pewnością odpowie na stosowne pytania, jeśli ktoś je zada.
Niniejszy wpis ozdobiłem garścią moich zdjęć z widokami katedry w Mediolanie (sierpień 2019).
Fotografowałem:
ILCA-68
Obiektyw Sony DT 18-135 (pierwszych 7 zdjęć)
Obiektyw Samyang 10 (dwa ostatnie zdjęcia)
Mar_Jan,
super, że dzielisz się swoim doświadczeniem. Dołącz do nowej grupy na FB - Alpha Academy Polska (https://www.facebook.com/groups/2583673608569484) i podziel się swoim doświadczeniem także w tym miejscu
Dziękuję za miłe zaproszenie, ale niestety nie mogę go przyjąć z uwagi na warunki regulaminowe grupy na fb, co obszerniej wyjaśniłem w dziale „Luźne rozmowy” we wpisie „Alpha Academy Polska – rzecz o regulaminie”
Pozdrawiam!
Mar_Jan,
odpowiedzieliśmy na zastrzeżenia w stworzonym przez Ciebie wątku. Postaramy się doprecyzować regulamin, aby nie było wątpliwości co do punktu na który zwróciłeś uwagę. Zachęcamy do dołączenia do grupy i współtworzenia społeczności Sony Alpha
Pozdrawiam serdecznie,